KUBA 2016/2017
Zapraszam do obejrzenia kilkunastu zdjęć z mojej podróży.
Znajdziecie tu również filmy ilustrujące to co widziałam i słyszałam.
A całość uzupełni tekst wspomnieniowy.
HAWANA I OKOLICE ( REGLA, GUANABACOA, EL RINCON)
pomnik Kolumba
SANTA CLARA
CAMAQUEY
BARACOA
SANTIAGO DE CUBA
VINIALES
REMEDIOS
Opowieść o “mojej” Kubie
¡Hola, drodzy czytelnicy.
...
Jak zwykle, parę słów o tym egzotycznym kraju, abyście mogli zrozumieć, jak trzeba się przygotować i umieć się odnaleźć w nietypowej sytuacji, jaka panuje na Kubie. To ważne.
O przeszłości w wielkim skrócie…
Kuba to wyspiarskie (to nie tylko wyspa o nazwie Kuba!) państwo w Ameryce Środkowej, położone na Morzu Karaibskim, w archipelagu Wielkich Antyli. Prekolumbijskimi mieszkańcami wyspy byli głównie Karaibowie. Dla Europy odkrył ją w XV w. Krzysztof Kolumb, a pamiątkę po tym odkryciu – drewniany krzyż, który podobno żeglarz wbił w ziemię - można oglądać w kościele w Baracoa. W XVI w. Kuba została opanowana przez Hiszpanię, stąd językiem, którym posługują się Kubańczycy, jest hiszpański, podobno o innym zabarwieniu niż w Hiszpanii. Język hiszpański jest dla mnie językiem obcym.
W okresie niewolnictwa sprowadzono na wyspę ponad million Afrykańczyków do pracy na plantacjach. Chodząc ulicami miast i miasteczek, zastanawiałam się, jak wygląda Kubańczyk: czy jest czarny i ma rysy rodem z Afryki, czy może hiszpańsko-podobne: to ogromna mozaika różnych twarzy.
Nas najbardziej jednak interesuje historia, która zadecydowała o obecnym kształcie gospodarczo-politycznym tego państwa. W latach 1933-44 krajem rządził prezydent Batista, stał się dyktatorem w latach 50., a jego panowanie obaliła rewolucja, w której wyniku ostatecznie władzę w 1959 r. objęła zbrojna opozycja. Wtedy premierem Kuby został przywódca rewolucji Fidel Castro. Ciekawe (biorąc pod uwagę jego działalność), że ukończył katolicką szkołę podstawową w Santiago de Cuba, a następnie kolegium jezuickie, potem studiował prawo na Uniwersytecie w Hawanie, tam został liderem ruchu studenckiego przeciwko dyktaturze Batisty. Z balkonu obecnego ratusza w Santiago de Cuba Fidel ogłosił zwycięstwo rewolucji. W 1960 r. powołano Komitety Obrony Rewolucji (CDR) w każdym mieście. Rząd zapoczątkował nacjonalizację gospodarki, zwłaszcza własności zagranicznej (wielu możnych fabrykantów i nie tylko uciekło za granicę, w tym wielu do USA), i realizację reformy rolnej. Calutką historię walki pod hasłem “socjalizm albo śmierć” można obejrzeć w Muzeum Rewolucji w Hawanie, dodam: najdroższym, jeśli chodzi o cenę biletów, muzeum na Kubie! O tym - później. W proteście przeciwko takim działaniom Fidela Castro rząd USA wprowadził w 1960 r. embargo handlowe, a rok później zerwał stosunki dyplomatyczne z Kubą. W poszukiwaniu pomocy Fidel nawiązał sojusz z ZSRR. Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, Kuba została bez pomocy ekonomicznej i militarnej. Nastąpiły najcięższe lata dla państwa i dla Kubańczyków, którzy zdesperowani uciekali na tratwach w kierunku Florydy (to “tylko” ok. 140 km), często ginąc z zimna i innych niebezpieczeństw (rekiny). W ostatnich latach nastąpiła odwilż i w 2015 r. otworzono po wielu latach Ambasadę Stanów Zjednoczonych w Hawanie.
Kuba jest klasyfikowana jako republika socjalistyczna, kierowniczą rolę w państwie sprawuje partia, obowiązuje system jednopartyjny. Przez blisko 50 lat Fidel był między innymi: prezydentem Republiki Kuby, przewodniczącym Rady Państwa, prezesem Rady Ministrów i sekretarzem Komunistycznej Partii Kuby (powstałej w 1965 r.), rządzącej i jedynej partii na Kubie.
W 2008 r. chory Fidel Castro, noszący tytuł komendanta, przekazał władzę swojemu młodszemu bratu Raulowi, który stanął na czele Rady Państwa, a w 2011 r. objął ster partii. Fidel Castro zmarł na dwa tygodnie przed moją podróżą na Kubę - 26 listopada 2016 r., a jego prochy zostały pochowane na historycznym cmentarzu w Santiago de Cuba - mieście rewolucji.
Trzeba też wyjaśnić, kim był Jose Marti. Nie ma miasta, miasteczka, gdzie nie byłoby placu czy ulicy, pomnika (pomników) żyjącego w XIX w. niekwestionowanego bohatera narodowego. Burzliwe losy zakończył w walce o niepodległość z hiszpańskimi kolonizatorami.
Wyspa, na której zatrzymał się czas
Najpierw informacja: z lotniska w Hawanie najlepiej dojechać do centrum taksówką prywatną i trzeba zapłacić w tzw. CUC.
I tak zaczyna się opowieść o różnych nietypowych rzeczach, które warto wiedzieć, aby umieć się poruszać po Kubie.
Wymiana pieniędzy - waluty zachodniej na CUC (peso wymienialne) - jest możliwa na lotnisku. I tu uwaga: kursy walut na całej Kubie wszędzie są jednakowe. Obowiązują kursy dnia, ale wymiana dolarów amerykańskich obciążana jest podatkiem 10%, więc nie warto przywozić na Kubę tej waluty. Aby posiąść peso narodowe, czyli CUP, turysta musi udać się do cadeca, czyli kantoru. Jest to istotne, bo ceny towarów są podawane w różnych walutach, w zależności od rodzaju np. sklepu.
Czas wyjaśnić tajemnicę walut. Jest pewna trudność - trzeba umieć się poruszać z podwójną walutą obowiązującą w tym państwie: peso narodowe (CUP) i peso wymienialne (CUC). A różnica jest taka: 1 CUC = 24 dla cudzoziemca, czyli sprzedaż (lub 25 dla Kubańczyka, czyli kupno) CUP, czyli duża różnica.
Kartki, pamiętacie polskie towary na kartki z lat 80. XX w.? Na Kubie system kartkowy obowiązuje do dziś. „Kartki” w postaci książeczki przydzielane są na rok na daną rodzinę. W sklepach
...
o 1991 r. religia była na wyspie zakazana, a wyznawców szykanowano, bo rewolucja nigdy nie szła w parze z żadnym wyznaniem. Po wizycie papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka nastąpiła stopniowa odwilż w tej sprawie; bywałam na mszach świętych, zwiedzałam czynne kościoły, nie było tłumów, ale pustych kościołów też nie widziałam.
W tym miejscu należy poruszyć temat, jaki stanowią wierzenia afro-kubańskie o nazwie santeria, zwane też jako „Regla de Ocha”,czyli kult Orisza (dosłownie: „Główny Strażnik"), i wierzenia narodów Joruba i Bantu, z pewnych krajów Afryki. Kult wiąże się z handlem niewolnikami, kiedy wielu członków narodu Joruba schwytano jako niewolników i przewieziono z Afryki m.in. na Kubę. Prześladowani przez swoich katolickich właścicieli za wyznawanie pogańskiej religii swoich przodków, znaleźli sposób jej zachowania, adaptując ją do religii chrześcijańskiej w wydaniu katolickim, utożsamiając swoje afrykańskie bóstwa z katolickimi świętymi. Stąd wzięła się sama nazwa „santeria”, obelżywa nazwa nadana wierze swoich niewolników przez utrzymującą niewolnictwo elitę Kuby. Główny bóg santerii jest nazywany Olorun (inaczej: Olofin, Olodumare), jest on Panem Świata, Przyczyną Początku, Twórcą Bytu, Królem Nieba i Ducha oraz pomniejszych strażników, czyli Orisza. Każdy z Orisza ma przyporządkowanego swego katolickiego świętego, np. Babalz Ayi stał się świętym Łazarzem (patronem chorych), a Shangs - świętą Barbarą (kontroluje grzmoty, błyskawice, ogień) itd.
...
A teraz będzie coś dla wielbicieli motoryzacji. Jeszcze do niedawna obowiązywał przepis, że Kubańczyk może kupić samochód, ale wyprodukowany nie później niż w 1959 r. Na kubańskich ulicach widać cadillaki, chevrolety czy stare fordy, jaguary. Za CUC (nie wiem, za ile) można się turystycznie przejechać imponującym kolorowym amerykańskim samochodem - wypucowanym i błyszczącym. Turyści z zasobnymi kieszeniami mkną ulicami Hawany, panie z rozwianym włosem! Oryginalnych części w takim samochodzie, podobno, niewiele, właściciele na ogół sami je sobie reperują, ale za to najstarsze liczą sobie po 65-80 lat i nadal jeżdżą! Potwierdzam, bo jechałam 70-letnim chevroletem taksówką z Remedios do Santa Clara.
...
Każdy miłośnik cygar wie, że najlepsze na świecie cygara produkuje się na Kubie (Fidel palił cygara marki cohiba). Na Kubie są doskonałe warunki do uprawy wysokogatunkowego tytoniu. Ponadto cygara są robione ręcznie i nie zawierają żadnych chemicznych dodatków – jest to wyłącznie zwinięty liść tytoniu składający się z trzech elementów: wkładki-wsadu, zawijacza i osłony, są to wszystko liście tytoniu, ale o innych właściwościach. Gatunków cygar jest mnóstwo i potrafią kosztować bardzo dużo. Ale uwaga na podróby! Produkcja cygar ma bardzo starą tradycję. Opowiem o tym, jak dojedziemy do Vinales.
Kuba to raj dla miłośników rumu. Najpopularniejszy to Havana Club. Chociaż jego produkcja zaczęła się w XIX w., to po rewolucji fabryka została znacjonalizowana. Rum ten Kubańczycy piją od rana do rana. Najtańszy, a więc najmłodszy (biały) - kosztuje 1,95 CUC i jest powszechnie dostępny. Rum Bacardi nie jest sprzedawany na Kubie, bo właściciele fabryki uciekli na Bermudy. Można go kupić tylko poza granicami Kuby. Powszechne (głównie dla turystów) są koktajle alkoholowe na bazie rumu. Mnie nie smakowały, bo były za słodkie. Chyba najpopularniejszy wśród nich jest mojito (na bazie białego rumu z dodatkiem liści mięty, cukru i limonki), Cuba Libre (cóż nam zostało: Wolna Kuba, powiedział ktoś dowcipnie!) – koktajl alkoholowy łączący rum, colę i limonkę, czy piña colada (rum, śmietanka kokosowa i sok ananasowy); elegancko podawany z lodem i plastrem ananasa. Jest jeszcze napój miodowy (oczywiście z rumem i limonką), zwany canchachara.
Pijąc dowolnego drinka, przechodzimy do trasy podróży.
Habana, czyli Hawana – stolica i okolice
Już w XV w. miasto zostało założone przez hiszpańskiego konkwistadora, początkowo było tylko portem handlowym, w 1607 r. zostało stolicą hiszpańskiej kolonii: Kuby. Jest co zwiedzać.
...
Stąd już krok w kierunku starówki (Habana Vieja). Najpopularniejszą ulicą jest Obisco. Warto zajrzeć do Informacji Turystycznej, która tutaj się mieści, aby zasięgnąć języka i pobrać ulotki. Vis–a- vis jest słynna restauracja El Floridita, gdzie obowiązkowo zrobiłam zdjęcie z bywającym tu i sączącym daiquiri, czyli napój alkoholowy na bazie białego rumu, cukru i soku z limonki – Hemingwayem (są statuetki pisarza i liczne zdjęcia).
...
Na placu de Armas jest też historyczna (w tym miejscu założono port Hawana) kaplica dorycka - obecnie muzeum El Templete, w środku - popiersie Kolumba - odkrywcy wyspy. Obok stoi uschłe drzewo ceiba (po polsku: puchowiec pięciopręcikowy).Pod drzewem odprawiono pierwszą mszę św. Pierwotne drzewo spłonęło, potem parę razy sadzono nowe, za każdym razem przypisując mu magiczne właściwości. Dlatego w historycznym dniu 16 listopada mieszkańcy Hawany urządzają tu pielgrzymki. Obchodzą drzewo 3 razy, rzucają monetę na korzenie, po cichu wypowiadają życzenie – wtedy się ono spełni. Obeszłam drzewo – zgodnie z sugestią przewodniczki. Tylko, że było to 15 grudnia, nie rzuciłam pieniążkiem, nic nie pomyślałam, przepadło!
...
Jest taki sympatyczny zaułek, zwany Callejon de Hamel – wąski pasaż od ulicy Aramburu przy Neptuno, stał się artystycznym miejscem dzieł malarsko–rzeźbiarskich, sztuki stworzonej przez kultowego artystę - Salvadora Gonzaleza (lat 69!). Jest to miejsce kultu afrokubańskiej sztuki i muzyki. Budynki są pokryte jaskrawymi kolorami, obrazami, freskami, pełno jest rzeźb i innych obiektów, które przedstawiają rytuały i bóstwa. W każdą niedzielę w godzinach 12:00-16:00 wszyscy tu tańczą rumbę. Nie mogłam tu być w niedzielę, ale spacer wieczorny tym zaułkiem (to blisko mojej casa) to była wielka przyjemność.
Ale Hawana to nie tylko centrum i stare miasto.
...
W planach miałam wyruszenie do El Rincon, oddalonego o ok. 4 km od Santiago de las Vegas. Do tej ostatniej miejscowości łatwo dojechać spod Capitolio autobusem nr 12 (cena 1 CUP), to ok. 1 godz. jazdy. 17 grudnia w dniu św. Łazarza, co roku odbywają się tu pielgrzymki ludzi różnych religii, również niewierzących. Sanktuarium pod wezwaniem św. Łazarza jest zlokalizowane na terenie szpitala dla trędowatych. To kościół katolicki. Wewnątrz kościoła znajduje się kilka ołtarzy i kaplice z wizerunkami świętych najbardziej czczonych przez Kubańczyków, jak Matka Boska El Cobre, NMP z Regla de Ocha, czy św. Barbara. W kaplicy po lewej stronie, w centralnej części kościoła znajduje się figura św. Łazarza. Łazarz był biednym człowiekiem, bratem Marii i Marty, mieszkał w Betanii w pobliżu Jerozolimy. Pan Jezus przywrócił go do życia cztery dni po śmierci. Jest patronem chorych i cierpiących; w santerii św. Łazarz odpowiada Orisza o imieniu Babalu Aye, który jest bogiem uzdrowicielem, ukaranym trądem za zuchwalstwo przez wielkiego Olodumare.
Pierwsze uroczystości miały miejsce w dniu 17 grudnia 1917 r.
Sanktuarium odwiedził papież Jan Paweł II podczas swojej wizyty na Kubie w 1998 r.. Tyle ogólnych wyjaśnień. A co zobaczyłam? Tłumy ludzi najczęściej ubranych w kolory fioletowe z kwiatami - też liliowego koloru. Często ubranie było uszyte z materiału, z którego szyje się worki (juta?). Upał był straszny. W tłumie wyróżniali się pokutnicy sunący na kolanach lub nawet leżący na plecach i tak poruszający się, często z przyczepionymi do nóg kamieniami. Przed kościołem kapłan udzielał błogosławieństwa stojącym w kolejce ludziom, ja też stanęłam, poprosiłam też go o rozdanie obrazków, które miałam ze sobą, a ludzie chętnie brali. W środku sanktuarium paliły się na podłodze świece, stały kwiaty, ołtarzyki i figurki św. Łazarza. Ale trudno było o atmosferę kościoła katolickiego. Byli tacy, co palili cygara, był pan z pieskiem. Wśród nich - modlący się głośno i wznoszący do góry ręce. Były też zbiorowo odmawiane modlitwy, w tym – na pewno “Zdrowaś Mario”. Ciekawe, duże przeżycie! Dobrze, że nie posłuchałam tych, co chcieli mnie odwieść od jazdy w tym dniu do El Rincon, no bo będzie tłum i nic nie zobaczę. Zobaczyłam. Właśnie o to chodziło. O przeżycia.
Aby zobaczyć, jak wygląda główne sanktuarium santerii trzeba pojechać do Regla zlokalizowanej po drugiej stronie kanału. Najlepiej popłynąć promem z portu w Hawanie. Tak zrobiłam.
...
W drodze powrotnej z cmentarza do miasteczka trafiłam na “Klub kultury”! W podwórku lekko zrujnowanego domu ze śladami malowideł na murze stało kilka stołów i panowie grali w szachy i domino. Wokoło roznosił się zapach moczu. Grający oczywiście popijali rum, a dyskusja była toczona podniesionym głosem, jakie emocje! To było prawdziwe miejsce kulturalnych spotkań. Panowie pozwalali obserwować grę i robić zdjęcia. Podarowałam małe domino produkcji radzieckiej pod nazwą “dorożnoje”, czyli właściwe do podróży. W dowód wdzięczności poczęstowano mnie łykiem rumu z gwinta. Byłam zachwycona.
Na Kubie w wielu miejscach obserwowałam grę w domino – na ulicach, placach, to bardzo popularna gra. Pamiętam, że tak samo było w Gruzji.
Cienfuegos
...
Wieczorkiem - herbatka, ciasteczka i rozmowa z rodziną w casa. Następnego dnia po raz pierwszy miałam jechać słynnym autobusem Viazul – do Trynidadu.
A więc parę słów wyjaśnienia. Viazul to firma przewożąca turystów za CUC do innych miast, czyli autobusy dalekobieżne dla cudzoziemców. Kubańczyków wozi Omnibus National - wcale niezłej jakości. Oczywiście jeżdżą oni też innymi środkami lokomocji, np. rozklekotanymi ciężarówkami, wszystko za symboliczne CUP. A turysta płaci nie tak mało w CUC. Sprawdziłam, że za ŻADNE pieniądze (CUC) cudzoziemiec nie pojedzie Omnibus National. Ale co ciekawe – w Viazul byli Kubańczycy, ile płacili, tego nie wiem, ale na pewno nie tyle, co turyści. Kierowca i konduktor (chyba) dorabiali sobie. Czasem pasażerowie lokalni nawet stali i wysiadali po drodze pod domem lub przed dworcem, chyba żeby nie rzucać się w oczy. Turysta może jechać tylko autobusem lokalnym po mieście (np. w Hawanie i okolicach) – wszyscy, i turyści też, płacą 1 CUP. Podróżować po Kubie turysta może autobusem Viazul lub jechać taksi zbiorową (można i prywatną!), której koszt jest mniej więcej taki sam od osoby, co bilet autobusu Viazul. Różnice w cenach wynikają z popytu. W okresie grudnia/stycznia często słyszałam “bus is full”, co zresztą nie zawsze było prawdą i będąc cierpliwym, oczekując aż autobus przyjedzie, można było się zabrać, chociaż nie zawsze.
Procedura kupna biletów Viazul jest śmieszna. Najpierw rezerwacja w okienku. Jak płacisz i żądają paszportu, to otrzymany papierek oznacza – masz bilet; jak wpisujesz się na listę w zeszycie, to możesz mieć bilet albo – nie. Na godzinę przed odjazdem papierek zamieniany jest na bilet, który i tak konduktor zabiera. Bagaże są oddawane i oznaczane z biletem, tutaj jest porządek. Bagażowi nachalnie domagają się napiwku.
Autostop na Kubie istnieje, ale wymaga sporej cierpliwości (jak wszystko!). Na trasie widziałam licznych Kubańczyków z banknotem w dłoni zatrzymujących przejeżdżające samochody. Trzeba pamiętać, że ruch na “autostradach” i drogach między miastami jest znikomy. Ale słowo “autostrada” ma tu inne znaczenie: zero oznakowań, estakad, czasem pojawia się stacja benzynowa, ale za to często - powozy konne i rowery.
Trynidad
...
Trynidad mnie rozczarował: za dużo turystów; inne miasta kolonialne, mniej rozreklamowane, też mają kolorowe budynki i stare, kręte uliczki, może niebrukowane, ale... Z casa wspinałam się uliczką pod górę w kierunku starówki, której centralnym punktem jest plac - Plaza Mayor. Na placu są liczne muzea, także świątynia santerii i Galeria Sztuki. Odwiedziłam Muzeum Historyczne, którego eksponaty przybliżyły mi okres świetności miasta i region, czasy uprawy trzciny cukrowej i handlu cukrem. Z wieży muzeum roztaczał się wspaniały widok. Po południu otworzono kościół parafialny Trójcy Świętej. (Santisima Trinidad), mogłam wejść do środka.
Tuż obok katedry są schody do Casa de la Musica. Wieczorami zespoły na żywo grają i śpiewają kubańskie gorące rytmy; miejsce bardzo komercyjne, jednak stwierdziłam, że muszę tam zajrzeć. Nie było to wysokiego lotu, lepiej grali w knajpie obok.
...
Aby poznać historię regionu, o której była mowa w muzeum, wykupiłam w Cubanatour wycieczkę do Valle de los Ingenios (Dolina Cukrowni) - do dawnych plantacji trzciny cukrowej, z którymi związana jest (ważne!) historia rozwoju i upadku gospodarki Kuby. To właśnie tu urodziła się potęga cukrowa Kuby. W szczytowym okresie rozwoju, stąd pochodziła 1/3 produkcji cukru. W roku zwycięstwa rewolucji dolina straciła na znaczeniu, dawni niewolnicy się wyzwolili, też wiele cukrowni spłonęło. Ale Trinidad z Valle de los Ingenios został wpisany na listę UNESCO.
Była nas piątka – para z Niemiec oraz para z Anglii i ja. Przewodnik spokojnie i wyraźnie opowiadał po angielsku, tak że rozumiałam. Zobaczyliśmy pozostałości po XIX-wiecznych cukrowniach, magazynach oraz willach właścicieli. W Valle de los Ingenios zachowały się dawne rezydencje plantatorów i inne pozostałości po majątkach baronów cukrowych. Jedną z najokazalszych i najlepiej zachowanych jest pałac Manaca Iznaga i pobliska 45-metrowa dzwonnica zbudowana w XIX w., z której nadzorcy obserwowali i kontrolowali pracę niewolników (już 6-letnie dzieci zaczynały pracować na plantacjach trzciny). Dzwon zawieszony pod dachem oznajmiał początek i koniec pracy niewolników, jak również czas modlitwy porannej, południowej i popołudniowej. Bicie dzwonu sygnalizowało też np. ucieczkę niewolników. W chwili budowy była najwyższą budowlą na Kubie. Inne muzeum – dawny dom bogacza Jose Mariano Borrell y Lemus - buduje się już 3 lata i pewnie jeszcze to potrwa. Ten pan miał 5 domów w Trynidadzie, 3 statki, 360 niewolników, 19 000 uncji złota, rozporządzał sam rzeką Agabama (transport cukru). Uwięził żonę na 10 lat, bo… była szalona. Fajny? Bogaty! Produkcję cukru szacowano na 943 tony na rok; to właśnie była największa farma cukrowa. Na koniec odwiedziliśmy muzeum ceramiki na przedmieściach Trynidadu - Taller Alfarero. Niby nic, a stałam się właścicielką dzbanuszka utoczonego ręcznie.
Remedios, Santa Clara
Remedios jest cudne! Małe historyczne miasteczko z kolonialną architekturą, przyjaznymi niespieszącymi się mieszkańcami – to prawdziwa Kuba. Chociaż tego dnia - 24 grudnia, podobnie jak i ja się tu zjawiłam, zjechało trochę turystów nieświadomych, że parrandas się nie odbędzie. Nawet ceny noclegów poszły w górę. Postanowiłam wrócić do Remedios na 7 stycznia, aby jednak uczestniczyć w parrandas, o tym będzie dalej.
...
Camaguey
Razem z Niemcami zamieszkaliśmy w kolonialnym budynku (pokój - 15 CUC).Było wszystko: lodówka, telewizor, czysto. Nazywało się to Casa Sara. Już kupiłam bilety Viazul do Baracoa (hura!) wiedziałam, że muszę tu zostać trzy noce.
Camaguey to trzecie co do wielkości miasto na Kubie. Starówka wpisana jest na listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO i jest ładnie odnowiona. Labirynt, który tworzą ulice, kiedyś służył zmyleniu nieprzyjaciela - piratów; dużo placów, skwerów i kościołów - tłoczno, kolorowo i czysto. Pierwszego wieczoru poszłam tylko na spacer po okolicy, by night, i zjadłam obiad w restauracji – jagnięcina, po pańsku - 7,6 CUC! Do rachunku dołączono dzbanuszek (tinajón) z ceramiki. Służyły one dawniej do zbierania i przechowywania wody deszczowej. Dzisiaj służą głównie jako dekoracja. Legenda mówi, że chłopak, który napije się wody z dzbana dziewczyny, zakocha się w niej i pozostanie z nią na zawsze.
Następnego dnia od rana zaczęłam poznawanie miasta - systematycznie: ulica po ulicy, plac pierwszy, drugi, trzeci … Przestronny, chyba najładniejszy plac to San Juan de Dios; z czterech stron otoczony jest niskimi, kolorowymi budynkami. W jednym z nich, dawnym szpitalu, mieści się dzisiaj muzeum; nie byłam. Odwiedziłam za to La Iglesia San Juan de Dios z pięknym mahoniowym ołtarzem i sklepieniem. Katedra Nuestra Señora de la Candelaria została odnowiona przed przybyciem papieża Jana Pawła II w 1998 r., chociaż to nie tu miało miejsce spotkanie z wiernymi, tylko na placu Rewolucji! W katedrze miła niespodzianka: kaplica Pana Jezusa Miłosiernego i figura św. Faustyny Kowalskiej. Oczywiście zostawiłam obrazki ’”Jezu ufam Tobie”. Podaje się, że kilka milionów Kubańczyków - katolików - w 2008 r. zebrało się na placu Miłosierdzia na uroczystości beatyfikacji zakonnika zwanego „ojcem ubogich”, brata Jose Olallo Valdes. Była to pierwsza tego typu uroczystość, która odbyła się na Kubie. Beatyfikacji dokonał papież Benedykt XVI. W uroczystości wziął udział prezydent Raul Castro.
Zabytkowy cmentarz (zawsze odwiedzam cmentarze) zlokalizowany jest na placu del Cristo tuż przy kościele Iglesia de San Cristo del Buen Viaje.
...
Skręciłam do olbrzymiego parku Casino Campestre: place zabaw dla dzieci, pomniki, fontanny (nieczynne), ławki, na których można odpocząć i pogadać. Doskonałym sposobem na rozpoczęcie konwersacji są balonik czy cukierki dane dzieciom i wspólne picie piwa. Niestety, oni wolą rum, który oficjalnie ciągną z gwinta w pełnym słońcu i w samo południe (od rana). Panowie grali w domino, popijali, potem wsiedli do rykszy – bo to byli “taksówkarze”! Spacerkiem wracałam do domu i oto usłyszałam muzykę. Zajrzałam przez okno i zobaczyłam grających i śpiewających ludzi, inni tańczyli, kobiety miały białe szaty. Dom santerii. Trafiłam na obrzędy urodzin (28 grudnia) Jose Francisco. W domu kapłanki santerii o imieniu Juri odbywały się tańce, muzyka, śpiewy (tańczyła rodzina, grał zespół). W rogu pokoju stał ołtarzyk z laleczką, zdjęciami zmarłych członków rodziny, kwiatami - czerwonymi różami. Wśród nich duże obrazy Pana Jezusa. Kazano mi się oczyścić (?) pewnym płynem: Juri mi nalała na ręce płyn, a ja wytarłam sobie włosy i ubranie. Podano też rum (też „oczyszcza”, ale to już moja wersja wydarzeń!). Ja rozdałam cukierki, co zostało mile przyjęte. Pan-duch tańczył wirując a potem kazał mi się obrócić parę razy i wydał ”w yrok”: mam dobre serce, ale czasem jestem za nerwowa. I jak tu się nie zgodzić z wyrocznią! Pan-duch tańczył, pił (chyba rum) z miseczki kokosowej i palił cygara. Kręcenie filmu, robienie zdjęć wykluczone, a wielka szkoda!
Tak zakończyłam zwiedzanie Camaguey. Wieczorem rykszą (czy rykszarz był po rumie?) dojechałam na dworzec, czekała mnie nocna jazda do dalekiego Baracoa. Autobus spóźnił się o, bagatela, 2 godziny.
Baracoa
W autobusie było strasznie zimno, bo oni puszczają klimatyzację na maxa. Miałam możliwość porannego oglądania pięknych widoków, bowiem Baracoa jest położone w górach i jedzie się serpentynami, krętą drogą łączącą Baracoa z resztą świata. Lał deszcz, ale, szczęśliwie przestał, gdy dojechaliśmy. Z turystami autobusem jechali Kubańczycy i wysiadali po drodze. Przyjechaliśmy spóźnieni na 8.00 rano. Czekał na mnie Silfredo - wysłannik casa El Jardin - namiar od Sary z Camaguey. Tanio i przytulnie. Jest, oczywiście, ogródek.
To właśnie do Baracoa, tak twierdzą bezapelacyjnie mieszkańcy, w 1492 r. Krzysztof Kolumb ze swoją załogą przybił pierwszy raz do wybrzeży Kuby. Argumentem “za” jest drewniany krzyż Cruz de la Parra, który, podobno jako jeden z dwudziestu dziewięciu krzyży, które Kolumb przywiózł do Nowego Świata,, w dodatku jedyny, który przetrwał do naszych czasów, obecnie przechowywany jest w przedsionku kościoła. Prawdziwość krzyża jest podważana, ale przecież nie o to chodzi.
...
Mając już wszystko dopięte, na luzie - postanowiłam pojechać na plantację kakao. Baracoa słynie z produkcji czekolady. Region ten to zagłębie uprawy kakaowca, z którego nasion otrzymuje się kakao służące następnie miejscowej fabryce do produkcji najpopularniejszej kubańskiej czekolady o nazwie, właśnie, Baracoa. Fabrykę założył sam Che w 1963 r. Fabryka jest niedostępna dla zwiedzających, ale wycieczka na plantację jest ciekawsza. Wynajęty przeze mnie pan od rykszy ciężko pracował na swój zarobek. Droga pięła się pod górę, a potem to już były dziury i wielkie kałuże (padało dość intensywnie, ale zawsze szybko deszcz się kończył). Czasem ktoś nas popychał, czasem on wysiadał i sam pchał, zadecydowałam, że nie muszę cały czas siedzieć, podczas gdy z niego naprawdę pot się lał. Zaczęliśmy współpracować: szliśmy razem obok bryczki, dawałam mu chusteczki do odświeżenia, trochę glukozy w postaci cukierków. Było sympatycznie. Wreszcie pan zostawił pojazd na posesji pewnego domu, bo nie można było dalej jechać. Sam opłacił postój. Doszliśmy na teren farmy, by zobaczyć, jak uprawia się kakaowce i otrzymuje z nich surowiec do produkcji słodkich czekoladowych tabliczek. To była państwowa plantacja Finca Duaba.
..
Odwiedziłam plac Niepodległości, aby posiedzieć przy piwie, uf, jak gorąco, deszcz nic nie schłodził temperatury. W Casa de la Trova przepięknie śpiewał lokalny Julio Iglesias. I to jak śpiewał! Przy piwie bucanero. Był to fantastyczny popis wokalu i przednia zabawa.
Jeszcze tylko jedna rzecz mi pozostała do załatwienia: spróboanie lokalnego przysmaku o nazwie cucurucho. Mieszanka orzechów kokosowych, cukru i innych składników, jak pomarańcze, guawa i ananas - jest owinięta w liście palmowe w kształcie stożka (nazwa w języku hiszpańskim oznacza – rożek, stożek). Cucurucho kupiłam w drodze wyjazdowej z Baracoa, na przystanku autobusu, wiedziałam, że muszę przepłacić. Dla lokalsów cena 2 CUP, dla turystów - 20 CUP. Ale mam pamiątkę, zjemy w Warszawie.
Santiago de Cuba
Ostatni rzut oka na górskie widoki, potem przejazd przez Guantanamo i dworcowa toaleta za 1 CUP (0,05 CUC): wody brak, ale “babcia klozetowa” polewa wodą z beczki i wydziela papier toaletowy. Jestem już w Santiago de Cuba – drugim co do wielkości mieście Kuby. Jest 31 grudnia, 2016 r.
Nazwa miasta pochodzi od patrona, świętego Jakuba, którego imię po hiszpańsku to Santiago.
...
20 km to tylko pozornie niedaleko. Podróż zajęła mi parę godzin – najpierw musiałam znaleźć dworzec autobusowy, dojść - to było stosunkowo niedaleko. Potem ponad godzinę czekania na autobus. Ludzie poradzili, abym podjechała do innej miejscowości - Grille. Tam wsadzili mnie na wóz konny. Woźnica (a może i koń) byli pijani. Bardzo. Wszyscy podawali woźnicy butelkę rumu, aby nie stracił animuszu. Gubił pieniądze i nie dawał rady, zresztą koniowi też plątały się kopyta. Mnie się spieszyło. Pozostali pasażerowie byli w dobrych humorach. Był 31 grudnia, godzina ok. 17, zaraz zapadnie zmrok, a ja daleko i nic nie wiem, gdzie jestem. I jak wrócę! Na rozstaju dróg musiałam wysiąść. Całe szczęście, że w oddali zobaczyłam wieżę kościelną. Szłam jakieś 500 m wśród straganów z dewocjonaliami. I oto byłam u stóp bazyliki przy słynnych schodach. Szybko weszłam (dlatego nie liczyłam) i zobaczyłam piękno wnętrza. Zdjęcia cudownej figurki można było robić tylko z daleka. Na ścianach liczne wota i kwiaty. Można było przekazywać swoje podarki - dałam różańce i obrazki z Polski. Bardzo się cieszę, że udało mi się tam pojechać, pomimo bardzo krótkiego czasu. Szkoda, że tak krótkiego. W strachu, że zapadnie ciemność, a ja nie wiem, jak wrócić, pośpieszyłam główną ulicą, a dobrzy ludzie wskazali róg, skąd mogę złapać jakiś środek transportu. W 3 minuty później jechała ciężarówka. Wsiadłam - ledwo, bo trudno wspiąć się tak wysoko! Siadłam na desce wśród tłumu ludzi. Było wesoło. Niebezpiecznie zsuwałam się z deski, ale jechałam do Santiago. Niektórzy pasażerowie w rękach trzymali olbrzymie torty; często spotykałam sklepy - cukiernie z obrzydliwie kolorowymi, na wygląd niesmacznymi tortami. Przecież był sylwester. Podskakując na wybojach rozdawałam balony i cieszyłam się - Matka Boża nade mną czuwała.
W Santiago byłam w 45 minut później. Po ciemku szłam w kierunku domu, a po drodze przypomniałam sobie, że cały dzień nic nie jadłam. Zaszalałam i kupiłam dwie kanapki. Do północy zostało parę godzin. Wystarczająco, aby się wykąpać i przebrać (w co? w jedyną spódnicę na gumkę). Wyszłam o 22.00 i poszłam na centralny plac, zwany parkiem Cespedesa. Było tam bardzo dużo ludzi. Niektóre panie – strojne, na ogół w bardzo krótkich spódniczkach ciasno opinających obfite kształty. Wokoło stały stragany z trunkami – co kto woli. Gwar i zabawa. Pod ratuszem ustawiono scenę. Popijałam białe wino i gadałam (w języku międzynarodowym) z sąsiadami z ławki. Spotkałam Polaków, spotkałam znajomych Niemców z autobusu, słowem działo się. Niespodziewanie wybiła północ, co oznajmił wrzask ludzi. Zaraz potem na podium weszli ważni ludzie przy ratuszu, coś tam mówili, oprócz życzeń noworocznych, bo to zrozumiałam. Zaczęły się występy, ale krótko. Ja zostałam zaproszona wraz z innym turystą, Francuzem, do zaprzyjaźnionego na ten moment - domu, gdzie domownicy po prostu szaleli w tańcach i trwały zbiorowe śpiewy. Do domu wróciłam około 4 rano. Taki to był sylwester. Jak szaleć to szaleć
....
Wstęp na cmentarz normalnie jest płatny. Ale od kiedy złożono tam prochy Fidela, opłaty zniesiono. Ciągną tam turyści, idą Kubańczycy, niektórzy autentycznie płaczą, Widziałam pana strasznie szlochającego. Rozpacz była prawdziwa. Co pół godziny jest zmiana warty i żołnierze krokiem defiladowym zmieniają się, maszerując od mauzoleum, gdzie leży Fidel, w kierunku mauzoleum z prochami Jose Martiego, flagą narodową i wieńcami. Wszystko przy dźwiękach hymnu, pieśni i w ogóle jest to 6-minutowe widowisko filmowane przez zainteresowanych, głównie cudzoziemców. Nie wiem, jak długo to się będzie odbywać. Ale, oprócz tego cmentarz w Santiago jest wart obejścia - leżą tam, oprócz znanych rewolucjonistów, pieśniarze, w tym - członkowie słynnego Buena Vista Socjal Club oraz słynni tovadores, malarze, aktorzy, jest też rodzinny grobowiec założyciela fabryki rumu Bacardi.
...
Hawana, Vinales
...
Z Manuelem można było pogadać po angielsku – to ważne. Dużo nam opowiadał o sytuacji właścicieli casas particulares. Płacą podatki 10% plus ubezpieczenie oraz zobowiązanie, ile zapłacą w roku następnym, żąda się od nich zwiększania kwoty. Cytuję: “a państwo nie daje mi nic”. Nie mają dodatkowego przydziału towarów. Kupują towary za CUC, aby przygotować śniadanie czy kolację. Obliczyłam, że właściciele casa są uprzywilejowani mimo wszystko, bo mają dochody w walucie wymienialnej. Wydają dużo, dużo mniej na posiłek sprzedawany turyście niż jego cena. Ale liczy się biznes. Manuel wytłumaczył, na czym polegają kubańskie kartki, pokazał mi je i objaśniał. O tym już Wam pisałam. Był wyznawcą santerii - przed wejściem do domu siedziała kukła – symbol. Żona - urocza pani - przygotowała dla Ani na kolację langustę, chciałam, aby koleżanka spróbowała tego przysmaku. Mieli dwóch synów, jednego przeznaczyli na studia, a drugi miał pomagać ojcu. Manuel oznajmił: “znam swoją drogę”. Ciężko pracował, aby osiagnąć cel: dom dla turystów z barem-restauracją od frontu. W swoim życiu był w wojsku, był rybakiem, obowiązkowym “przymusowym wolontariuszem” przy zbiorze kawy, ale wie, czego chce i życie go wzmocniło. Z tyłu od ogródka budował dla rodziny nowy dom. Podobał mi się ten człowiek. Dlatego na koniec rodzina otrzymała prezenty: mydełko i kolorowy (cenny na Kubie) grzebień dla pielęgnacji długich włosów żony biznesmena Manuela. Pożegnali nas wspólnie wypitą kawą, podaną w przepięknych filiżankach ozdobionych ziarnkami kawy. Był to ranek przed naszym wyjazdem do Hawany.
Teraz będzie o Vinales. To miejscowość otoczona pięknymi, wapiennymi, wyrastającymi pionowo wzgórzami, zwanymi mogotami, porośniętymi bujną, tropikalną roślinnością oraz dużymi plantacjami tytoniu. Valle de Viñales, stanowiący park narodowy, wpisane zostało na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Region ten uchodzi za jeden z najpiękniejszych naturalnych krajobrazów na Kubie. Nic więc dziwnego, że przyjeżdża tu mnóstwo turystów.
...
Remedios
...
W skrócie wygląda to tak. Tradycja sięga 1820 r., gdy pewien młody ksiądz postanowił wyciągnąć ludzi z domów i przyciągnąć do kościoła, chciał zachęcić parafian do uczestnictwa we mszy św. zwanej pasterką. W tym celu zebrał grupę dzieci i zachęcał je, aby jak najwięcej hałasowały. Poprosił dzieci, aby zebrały puszki pełne kamyków, garnki i patelnie, wszystko, czym mogłyby mocno pohałasować, miały skończyć 24 grudnia. Plan zadziałał. Kościół szybko się wypełnił. Święto stało się jednym z najbardziej popularnych obchodzonych na Kubie. Zamieniono garnki i puszki na inną muzykę, najważniejszym instrumentem stał się atambora - mały bęben powleczony kozią skórą. Przez lata parrandas się zmieniało - współcześnie to dzika bitwa muzyczna, sztuki artystycznej i fajerwerków, pirotechniki, światła i grafiki pomiędzy dwoma połowami miasta: El Carmen i San Salvador. Carmen reprezentuje jastrząb, San Salvador jest kogutem.
Podobno przygotowania trwają w dużej tajemnicy, a mieszkańcy spędzają kilka miesięcy, aby przygotować platformy z dekoracjami i światłami. Zaangażowani w organizację są mieszkańcy, do tego stopnia, że w dniu rozpoczęcia (tzn. w 2017 r. - było to wyjątkowo 7 stycznia) sklepy zamykano wcześniej (11-12.00), aby występujący pracownicy ubrani w specjalne stroje mogli się przygotować. Platformy – stojaki, olbrzymie wielometrowe nieudekorowane stały już 24 grudnia. Było ich po dwie na grupę, w tym po jednej ruchomej. Są one wynikiem ogromnej pracy, spawaczy, stolarzy, elektryków, wszelkich projektantów, krawcowych (kostiumy) i całych zespołów miejscowych ludzi. Niby dużo wiedziałam i to mnie zachęciło do zobaczenia na własne oczy parrandas, ale, przysięgam, słów brakuje, aby to opisać! Moja gospodyni Melba – w międzynarodowym języku wytłumaczyła mi: będzie bum, bum, bum: godzina jedni, potem drudzy.
...
Nie wiem, jak wytrzymałam do 8 rano… A nie byłam ostatnia, która opuszczała plac.
Na nocnym, a potem porannym niebie świeciło światłami fajerwerków, brzmiała muzyka, ludzie tańczyli, śpiewali i pili, pili i śpiewali, tańczyli...
...
Hawana na koniec
O wszystkim, co widziałam w Hawanie, już napisałam, więc krótko, czekały mnie minimalne zakupy: przede wszystkim doskonała kubańska kawa cubita, osiągalna tylko w sklepie Aborygenos z pamiątkami na starówce. W supermarketach nie natrafiłam na żadną kawę.
Sentymentalny spacer ulicami centrum i starówki, rzut oka na ocean z Maleconu, wydałam ostatnie pieniądze w sklepie i barze. Zostało mi tylko 25 CUC na taksówkę na lotnisko, skąd miesiąc temu rozpoczynałam znajomość z Kubą. Adiós.